Jako nastolatka Leah pracowała w oceanarium. To była jedna z tych brudno-ekskluzywnych historii, które w niej uwielbiałam; obraz, w którym miałam ochotę się wytarzać — moja Leah jako kudłata siedemnastolatka w piance do kolan, karmiąca delfiny. Oczywiście nie znałam jej w tym wieku, ale widziałam zdjęcia. Raz, na samym początku, pokazała mi album, zasłaniając twarz ręką, gdy śmiałam się z jej farbowanych na czarno włosów, kolczyka w nosie i nadmiernie wyskubanych brwi. „Po prostu chciałam spróbować czegoś nowego — wyjaśniła. — Mama nie znosiła tego koloru, więc wiesz, musiałam się ufarbować, chociaż wyglądało to fatalnie”. Na jednym zdjęciu kuca przy wysokim cylindrycznym akwarium, zawierającym — jak mi powiedziała — ośmiornicę olbrzymią imieniem Pamela. „Kumplowałyśmy się — opowiadała, siląc się chyba na nonszalancję. — Wiesz, że one smakują za pośrednictwem skóry? Znaczy ośmiornice”. Dawniej mi się to podobało — te jej nieskończone bezużyteczne fakty nagromadzone w trakcie nastoletnich lat spędzonych na zmienianiu wody w akwariach z błazenkami i zachęcaniu dzieci do brania na rękę różnych kłujących stworzonek w basenach dotykowych. Raz opowiedziała mi historię, o której często potem myślałam, puszczałam ją sobie w głowie jak ulubiony film. Leah, osiemnastoletnia. Pewnego wieczoru po godzinach wpuściła do oceanarium dziewczynę. Piły wódkę wymieszaną z lemoniadą z supermarketu i całowały się na podłodze przy zbiorniku „otwartego oceanu”, na oczach ławic tuńczyków żółtopłetwych, sardynek, chełbi modrych i płaszczek. Wsadziła — tak mi opowiadała — nieustraszone dłonie w dżinsy tej dziewczyny, a potem zabrała ją do pomieszczenia z ośmiornicami, żeby pokazać jej Pamelę — i wtedy odkryła, że Pamela umarła w swoim zbiorniku jakoś późnym popołudniem.
Gdy później wracałam do tej historii, rzutowałam na tamtą dziewczynę własny obraz jako osiemnastolatki — ją wymazywałam, a siebie kreśliłam trwalszym tuszem. W tej wyedytowanej wersji najpierw się całowałyśmy — nastoletnia Leah i ja — a potem brała mnie do pomieszczenia z ośmiornicami, bębniła paznokciami o szklany cylinder i Pamela wcale nie umarła, tylko podnosiła się z jakiegoś kąta i podpływała do nas drżąco jak pulsujący i sprężający się parasol, który na przemian otwierał się i zamykał — płaszcz i przyssawki, i głowa o wyglądzie czegoś gotowego się rozpęknąć. Macała sobie drogę wzdłuż akwarium i w tej scence (czy też śnie, czy też wersji wydarzeń) wiedziałam — dzięki zdumiewającej zdolności przenikania takich rzeczy — że chciała mnie poznać, że przy każdej innej dziewczynie by umarła, ale dla mnie poczekała. Rozłożyłabym dłoń płasko na szkle i wyobraziłabym sobie, że czuję ogromny żelatynowy nacisk jej ciała, fałd i gąbkowatych membran wewnętrznych, i tego sekretnego miejsca, w którym jej trzy serca wybijają bogatą w miedź, niebieskawą krew. Wszystko to była oczywiście zwykła fantazja. Gdy skończyłam osiemnaście lat, Pamela już nie żyła, a ja pierwszy pocałunek z dziewczyną miałam jeszcze przed sobą.
„Po jej śmierci byłam taka przygnębiona — powiedziała mi raz Leah. — Wiesz, to nie ja się nią opiekowałam, byłam tam tylko wolontariuszką, ale pracownicy na wyższych stanowiskach czasami pozwalali mi jej dotknąć, kiedy ją karmili. Otwierali wieko akwarium, a ona podpływała do góry i wyglądało to tak, jakby woda się gotowała, i te jej macki owijały ci się na ramionach, razem z tymi jej przyssawkami, i tak po prostu trzymała cię w miejscu, patrzyła na ciebie. Nigdy nie próbowała mnie wciągnąć do środka, znaczy nie tak zasadniczo, ale czasami trudno było ją przekonać, żeby cię puściła, o ile sama nie miała na to ochoty. No więc trzymała mnie tak, że musiałam się nachylać, opierając się klatką piersiową o krawędź akwarium, i na nią patrzyłam. A potem mnie puszczała. Mówili, że mnie lubiła. Nie wiem, czy to prawda, ale miło mi się wtedy robiło”.
Leah od dawna musiała cierpiętniczo znosić podarunki, które w taki czy inny sposób wiązały się z ośmiornicami. Jak każdy, kto popełnił kiedyś ten błąd, że upatrzył sobie ulubione zwierzę i potem do końca życia na każde urodziny czy święta dostaje prezenty w tematyce kur, słoni czy delfinów, ona również nieustannie pisała liściki z podziękowaniami za biżuterię w kształcie ośmiornicy i ośmiornicowe miseczki na drobiazgi, i widelczyki do ciasta z uchwytami w kształcie ośmiornic, z których praktycznie nie dało się korzystać. Ja z kolei zazwyczaj celowo unikałam tego tropu, z jednym wyjątkiem — na trzydzieste urodziny dałam Lei komplet promocyjnych pocztówek z oceanarium, w którym kiedyś pracowała. Wpadłam na niego zupełnym przypadkiem, na eBayu: zestaw firmowych kartek sprzed co najmniej piętnastu lat. Wszystkie miały podpis „Nasze gwiazdy”. Ukazywały a to jedynego w oceanarium ogromnego żółwia skórzastego, a to zbiornik z wydrami, a to delfiny czy pingwiny. Na przedostatniej pocztówce przedstawiono ośmiornicę w kolorze mandarynki, z lewym okiem zwróconym do kamery i mackami wyrzuconymi nad głowę, jakby spadała w powietrzu, a nie poruszała się w wodzie. Drukowany podpis w lewym dolnym rogu kartki brzmiał: „Pamela — ośmiornica olbrzymia z Oceanu Spokojnego, szacowany wiek: 3–4 lata”. Gdy dałam Lei te kartki, aż się popłakała i mnie pocałowała — tak naprawdę opowiadam tu tę historię wyłącznie dlatego, że dobrze w niej wychodzę, no i ponieważ od tamtej pory Leah zawsze zabierała tę pocztówkę z Pamelą na wyjazdy robocze.
Fragment pochodzi z powieści „Nasze podmorskie żony” Julii Armfield w przekładzie Agnieszki Walulik. Premiera już 11 września!
15 września zapraszamy na spotkanie z autorką podczas Gdańskich Targów Książki.