Aktualności
Przeczytaj przedpremierowy fragment „Zadry” Roberta Małeckiego
01.01.2020

Przeczytaj przedpremierowy fragment „Zadry” Roberta Małeckiego

Premiera „Zadry”, najnowszej książki Roberta Małeckiego, już 15 stycznia!

 

Dzień pierwszy

Kość leżała w wysokiej, pożółkłej trawie, tuż przy pniu sosny.

Kilka metrów dalej, pod osłoną cienkich witek rozłożystego krzewu komisarz Bernard Gross dojrzał czaszkę. Spoczywała w zacienieniu, na prawym boku, zwrócona do niego przodem, dzięki czemu widział głę­boką czerń oczodołów i jamy nosowej.

Brakowało żuchwy.

Do gęstego lasu w podchełmżyńskim Grodnie przyjechał przed kilkunastoma minutami wspólnie z aspirant sztabową Moniką Skalską. Młody policjant, kierowca radiowozu, zatrzymał się na gruntowym niewielkim parkingu, gdzie czekał na nich krępy podporucznik w mun­durze moro z kamizelką odblaskową, pocierający z zimna spierzchnięte dłonie. Przywitali się, a potem Kowalski, bo tak się nazywał, wskazał im drogę. Przeszli w ciszy obok zaparkowanych wzdłuż drogi wojskowych honkerów i ciężarowych starów, przy których kapral z krótkofalówką wypiął klatkę piersiową i zasalutował swojemu dowódcy.

Kilkanaście metrów dalej, w znacznym obniżeniu terenu, zobaczyli jezioro, otulone lasem od południowego wschodu, które odbijało obraz bezchmurnego, wypłowiałego jesiennego nieba. Jasna tafla marszczyła się od natarczywego wiatru. Zimne powiewy smagały ich poczerwieniałe od chłodu twarze i szumiały w koronach drzew oświetlanych pomarań­czową łuną zachodzącego słońca.

– I teraz w lewo – rzekł żołnierz.

Skręcili między brzozy, w zapomniany dukt, porośnięty wysokimi trawami. Kilkanaście metrów dalej czaił się mrok. Nieprzystępny i zło­wrogi. Powietrze nasycone zapachem wilgoci i leśnego runa zdawało się ciężkie i niemal lepkie.

Żołnierz wyprzedził ich i żwawo ruszył przed siebie.

– Pewnie wiecie – rzucił przez ramię – że w styczniu czterdziestego piątego wymordowano tu ponad siedemset Żydówek. Tam na cyplu jest pomnik – machnął ręką w prawo. – Przyjechały z Auschwitz, ale też bezpośrednio z Litwy, Łotwy i Estonii. W sumie pięć tysięcy kobiet.

Policjanci milczeli, a podporucznik kontynuował:

– Uformowano tu coś w rodzaju filii obozu w Stutthofie. Te Żydówki kopały rowy przeciwczołgowe i…

– Pana zdaniem to stare szczątki? – przerwała mu Skalska.

Mężczyzna przystanął i odwrócił się do nich. Krzaczaste brwi zbiegły się ze sobą.

– Cholera wie, ale chyba trudno to wykluczyć – stwierdził. – Zresztą dlatego mówię wam o tych Żydówkach. Być może zwierzęta odkopały jakąś płytką mogiłę, a potem rozniosły szczątki po lesie.

– Zwierzęta? Stare kości? – powątpiewała Skalska, ale podporucznik nic już nie odpowiedział.

Starali się utrzymać narzucone wojskowe tempo. Potykali się o leżące w ściółce konary, ogołocone z kory, a przez to wilgotne i śliskie jak lód. Gałęzie niskich krzewów szarpały ich spodnie, kłuły w łydki i uda. Gross poczuł, że jego półbuty zaczynają przemakać.

Las z każdym krokiem gęstniał, robiło się też coraz ciemniej, a ko­misarz zaczął żałować, że nie zabrali z radiowozu latarek.

Po kilku minutach marszu usłyszeli gwar rozmów. Dopiero wtedy Bernard Gross oderwał wzrok od leśnego podłoża i w końcu spojrzał przed siebie. W półmroku dostrzegł zarysy postaci. Kiedy zbliżył się do nich, zauważył, że żołnierze wyglądali na znużonych przestojem i prze­dłużającym się oczekiwaniem na rozkazy.

Jeden z nich, starszy szeregowy, drobnej budowy z okularami na no­sie, oparł się barkiem o pień sosny i palił papierosa. Zaciągał się głęboko i zatrzymywał na dłużej dym w płucach. Mundur polowy marszczył się na nim, a czarne, wysokowiązane buty wyglądały jak o dwa numery za duże.

To właśnie ten żołnierz, Waldemar Spychała, wskazał policjantom odnalezioną ludzką kość i czaszkę, a potem wrócił do kolegów. Gross odprowadził go wzrokiem.

– Co sądzisz? – spytała cicho Skalska, gdy zostali sami i przy­glądali się uważnie znalezisku.

Podporucznik wsunął kciuki za pas i niczym strażnik stanął dwa metry za nimi.

Komisarz wzruszył ramionami i podszedłszy bliżej, ale wciąż zacho­wując odpowiedni dystans, żeby nie popsuć roboty technikom kryminalistyki, nachylił się nad szczątkami. Jego uwagę zwrócił masywny wyrostek sutkowaty znajdujący się w okolicy stawu skroniowo-żuchwowego. W górnej szczęce zauważył diastemę, szparę między je­dynkami, a także brak trzech zębów trzonowych. Komisarz odnotował to w pamięci i przeniósł wzrok na ostro zakończony łuk brwiowy.

Czaszka, chociaż z tej perspektywy nie widział kości potylicznej, wyglądała na całą. Nigdzie nie dostrzegł ran wlotowych ani wylotowych, żadnych pęknięć przypominających ostre, łamane linie błyskawic na bu­rzowym niebie, które mogłyby świadczyć o zadaniu śmiertelnego ciosu tępym narzędziem.

– No i? – Skalska kucnęła obok niego.

Gross uniósł tylko brwi, a następnie westchnął. Potem wyprostował się i rozejrzał.

Wciąż nic nie mówił.

– Bernardzie? – zwróciła się do policjanta po dłuższej przerwie.

Nabrał powietrza i rozejrzał się. Odwróciwszy się do niej, odezwał się ściszonym głosem.

– Wróć do radiowozu i zabierz latarki – poprosił. – I zaczekaj na Legnera, powinien wkrótce tu dotrzeć.

Robert Małecki